... czyli rzecz o ujęciach, na których jest Was więcej :)
Ostatnio dość często zdarza mi się fotografować zbiorowiska ludzkie. Jednak nie tak jak lubię (czyli nie reportaż), a tak jak muszę.
Każdy fotografujący śluby, konferencje, festyny, tudzież inne "zgrupowania" ludzkie wie o czym mówię. Zmora nasza powszednia - zdjęcia grupowe...
Najpierw czekasz, aż wszyscy się zlezą - oczywiście nie bez dyskusji - choć Państwo Młodzi proszą; moderator konferencji nawołuje przez mikrofon. Grochem o ścianę.
Tu czas odróżnić kilka kategorii opornych:
- pierwsza to "buntownicy" - mają głęboko w poważaniu prośbę o wspólne zdjęcie - wychodzą i już, czasem rzucając odpowiedni komentarz;
- druga to "dyskuntanci" - "a ja nie chcę, a po co ja na zdjęciu";
- trzecia - "żartownisie" - zwykle słyszę "klisza Pani pęknie" (niektórzy wiedzą, że nie klisza tylko karta ;);
- czwarta - "zorientowani technologicznie" - "ale ja źle na zdjęcich wychodzę, to wyretuszuje mnie pani w Photoshopie?"
- piąta - "fototerroryści" - "a jak stanę do wspólnego zdjęcia to je dostanę?", "a co mi zrobicie, jak nie stanę?"
Cholery można dostać, Kochani Pozujący - ani te komenty śmieszne, ani potrzebne.
Parę dni temu ustawiając do ujęcia tłumek ustawiony na scenie usłyszałam od, na oko, dziesięciolatka "no tak, to zawsze tak jest jak dziewczyny fotografują". Śmieszne nawet, tylko... czy to żart był sytuacyjny, czy rośnie nam z małego - duży szowinista...? Gdzie coś takiego usłyszał...? Jednak dzielimy zawody na "kobiece" i "męskie"? Hmmm...
Wracając do tematu - kiedy już się zejdą w wyznaczone miejsce, z ociąganiem i minami, jakby czekała ich kolonoskopia bez znieczulenia, ja zaczynam tłum ustawiać. Cierpliwie tłumaczę, że niższe osoby i dzieci proszę do przodu. Grubszych do środka, wyższych z tyłu. Odstających bliżej sąsiada. Kogoś pół kroku w prawo (hit: "moje prawo" :)
Proszę o popatrzenie na mnie - jeśli ktoś widzi mnie, ja widzę tego kogoś i jest szansa, że na zdjęciu też go będzie widać.
Nigdy, przenigdy, nie robię tylko jednego grupowego zdjęcia. Dlaczego...?
Zawsze ktoś zamknie oczy, skrzywi się, odwróci do osoby z tyłu, gada z sąsiadem, przestępuje z nogi na nogę (i twarz chowa się za czyjąś inną). W trakcie fotografowania grupy zmieniam też zwykle parametry i proszę o cierpliwość. I słyszę... rozmówki i dogadywania z tłumu - niektóre prawie tak dowcipne jak rzeczonego Dziesięciolatka. Aż mnie język świerzbi, a przemilczam, bo jestem w pracy. Czasem obrócę jakiś komentarz w żart. Na poczuciu humoru mi nie zbywa, ale naprawdę zdarzają się teksty, które podnoszą ciśnienie.
Czuję się wtedy jak Pani z Banku, której kolejka głośno sarka, że nie dość szybko się uwija. Różnica polega na tym, że robotę Pani z Banku zapomnicie po trzaśnięciu drzwiami, a fotografa skomentujecie wielokrotnie oglądając spieprzone zdjęcie - wiadomo, każdy na nim szuka siebie; a że ma pół głowy, zamknął oczy, nieostre - winien fotograf... Bo powinnam być cudotwórcą i jasnowidzem. No i jeszcze zawsze można rzucić, że "ch*wy fotograf i za co pieniądze wziął".
Uwierzcie mi, dla mnie zdjęcia grupowe to nie bułka z masłem, a zwykła konieczność dokumentowania. Robię to najlepiej jak umiem, i po to, żebyście mieli pamiątkę; chwila cierpliwości i wyrozumiałości i naprawdę pracuje się przyjemniej.
I poczucia humoru, czego nam, fotografom przede wszystkim życzę.
J.