Kto fotografował, albo próbuje sfotografować kota - swojego czy obcego, wie, że to cholernie trudne.
Najczęściej najzwyczajniej uciekają.
Często tuż-tuż przed trzaskiem migawki - omijają z gracją obiektyw, żeby się połasić albo obwąchać albo naglącym miauknięciem upomnieć o jedzenie - jakby to był haracz za pozowanie albo zadośćuczynienie za straty moralne. Te mniej obeznane ze sprzętem walą głową w szkło obiektywu, żeby potem ze zdumieniem odnotować, że to twarde jakieś. Te najzłośliwsze i wyrachowane w ostatniej chwili wychodzą szybko i godnie z kadru.
Czasem, wyjątkowo, dają się sfotografować, ale towarzyszy temu wściekłe machanie ogonem i przymrużone oczy o spojrzeniu "zaraz-zrobię-ci-coś-bardzo-złego-jeśli-podejdziesz-bliżej" - takie nastawienie ma nas zniechęcić ostatecznie.
Kociaki... jak to z najmłodszymi bywa - to osobna kategoria; jak masz szczęście, to sfotografujesz, ale musisz być szybki jak błyskawica, albo jak... kociak :) Kociaki są wszędzie (jeden kociak zresztą też) - jeśli fotografujesz stadko kłębiące się w trakcie zabawy masz murowane "efekty specjalne", a jeśli Twój autofokus nie jest wystarczająco szybki, przyda się tryb "zdjęcia sportowe"... Fajne ujęcia wychodzą w tym przypadku... przypadkiem :)
Najczęściej z "sesji" mamy zdjęcia nieostre, czasem niedoświetlone, owszem, widać, że to futro, ale czasem na skutek poruszenia znajdujemy dziwną ilość oczu, a łapy są nie do policzenia - toż to foto mutanta... Albo ucięte ucho, łapa, koniec ogona - ileż można się cofać z aparatem!
Plus bałagan w kadrze (no bo nigdy nie przewidzisz, gdzie się położy a na kadrowanie mało casu, kruca bomba :) bo kotek akurat przysiadł sobie uroczo w skrzynce po pomidorach, a obok stoją plastikowe butelki do wyrzucenia... Albo uwalił się na twojej pidżamie; albo na starym, zmechaconym, ulubionym kocyku, a Ty potem retuszuj pracowicie węzełki... Czasem w ogóle nie zwracasz uwagi na to, co w tle, pochłonięty słodką pozą kociaka; oglądasz na ekranie i... dramat - tniesz, tniesz i rozmazujesz tło... no bo kotek tak cudownie wyszedł...
Ogólnie rzecz ujmując - koty nie współpracują.
Jeśli dają Wam się sfotografować to wyłącznie z dobrej woli, na skutek chwilowego kaprysu lub dobrego humoru bądź obydwu na raz...
A jeśli już jesteśmy przy dyskretnym zbliżaniu się z aparatem... mój konkretny przypadek :)
Nikita, (on, a właściwie były on, bo kastrat), syberyjczyk, ma siódmy zmysł służący wykrywaniu skradającego się z aparatem - śpi jak zabity na pozór - oddalam się najciszej celem wydłubania sprzętu - odwracam się od torby, kot stoi za mną z miną "Myślałaś, że mnie zaskoczysz! Wszystko słyszałem!" I oddala się z godnością angielskiej królowej lub - co właściwsze, carycy...
Prośby i przekupstwo nic nie dają - nie z nim te numery. Czasem daje się uprosić i łaskawie znieruchomieje na 5 minut. Staram się te kilka minut wykorzystać - zwykle mogę fotografować z jednego miejsca - przy zmianie kot stwierdza, że już stracił cierpliwość, a w ogóle to ktoś tu zepsuł klimat sesji i po pozowaniu i humorze.
Jest niemal nie do zaskoczenia w fajnej pozie - zdjęcia, które mu zrobiłam do góry brzuchem albo kiedy leży z butelką kocimiętki pod łapą, są naprawdę nieliczne. I zwykle zostały zrobione telefonem...
I podejdź tu kota... Czasem łaskawie znieruchomieje mrużąc oczy, kiedy akurat mam pod ręką aparat - ciekawe, kpi ze mnie w duchu czy jednak robi mi przyjemność pozując...?
Fotografujecie koty? Macie ochotę podzielić się zdjęciami i doświadczeniami na forum? :)