Kiedy wymyśliłam, że zostanę fotografem noworodkowym? Szybko, bo niecałe pół roku od dnia, kiedy kupiłam pierwszy aparat. Zakochałam się w pięknych kadrach zagranicznych fotografek noworodkowych. Podziwiałam ich kreatywność, umiejętność doboru kolorów, akcesoriów i piękny retusz. I wiecie co? Byłam przekonana, że fotografia noworodkowa to właśnie ubranka, akcesoria i Photoshop.
Potem trafiłam na filmy na YouTube, z których dowiedziałam się, że fotograf musi nauczyć się usypiać maluchy. Wydawało się to proste - trzeba mieć aplikację lub urządzenie szumiące, głaskać malucha między brwiami i gotowe. Łatwizna. Trzeba było jeszcze nauczyć się owijania i pozycjonowania dzieciaczków i marketingu. Z pomocą przyszły warsztaty grupowe u Karoliny Piórkowskiej. Po warsztatach mój optymizm stopniał. Jak wziąć na ręce tak małego człowieka? Jak owinąć go w owijkę, żeby nie sprawić bólu albo nie uszkodzić bioderek? Nie miałam żadnego oświadczenia w opiece nad dziećmi ani nikogo wśród znajomych, kto miałby takiego maluszka i od kogo mogłabym się tego nauczyć.
Minął prawie rok od warsztatów. Do porodu zostały jeszcze cztery miesiące. Mój Krzysiek długo przekonywał mnie, żebym dała ogłoszenie, że szukam małych modeli do bezpłatnej sesji noworodkowej. Po trzech miesiącach zgodziłam się. Przygotowałam akcesoria, rozpisałam sobie dokładnie każdy zaplanowany kadr.
Moja pierwsza modelka miała 4 tygodnie i nie kwalifikowała się już na sesję noworodkową (sesje noworodkowe wykonuje się do 14-go dnia życia dziecka). Takie dzieciaczki mają już zdecydowanie lżejszy sen, nie są już takie elastyczne. Niemniej podjęłam się tego wyzwania. Niestety maluszek nie chciał zasnąć i żadne starania mamy ani moje nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Nie chciałam jednak wypuścić rodziców bez żadnego zdjęcia, więc zrobiłam kilka ujęć lifestyle'owych. Kolejna sesja również zakończyła się niepowodzeniem.
Po kolejnych 4 miesiącach zapadła decyzja - kolejne warsztaty i nauka usypiania dzieci. Pojechaliśmy razem z Kalinką do studia Basi Pietrzak i tam przez cały dzień uczyłam się wszystkiego od nowa. Miesiąc później zorganizowaliśmy w naszym domowym studio pierwszą bezpłatną sesję noworodkową.
Mój komfort pracy zdecydowanie się poprawił i 80% to zasługa Kalinki, w 20% wspaniałe warsztaty u Basi. Nie zmieniło się jedno - udana sesja to efekt kilku godzin usypiania i współpracy rodziców w przygotowaniu dziecka do sesji. Przed każdą sesją odbywam z rodzicami rozmowę telefoniczną, w trakcie której proszę, by przyjechali do nas z głodnym i niewyspanym dzidziusiem. Różnie bywa z zastosowaniem się do tej prośby ;)
Ważne jest również to, żeby być w dobrym nastroju i nie denerwować się, bo dzieci szybko wyczuwają nasze złe emocje i reagują na nie płaczem. Dotyczy to również rodziców :) Co więcej, każdy dzidziuś jest inny, więc w trakcie sesji trzeba na bieżąco weryfikować scenariusz sesji tak, aby maluch czuł się bezpiecznie, komfortowo, a rodzice czuli, że ich maleństwo jest w dobrych i pewnych rękach. A ja? Jestem szczęśliwa mogąc fotografować maluszki.
Efekty sesji noworodkowych (i nie tylko) można na bieżąco śledzić na naszym fanpage'u na Facebooku - Newbie Studio. Serdecznie zapraszamy na sesje i do polubienia naszej strony.